Stadion Miejski we Wrocławiu jest niestety miejscem pomijanym przez organizatorów dobrych, rockowych koncertów. Od momentu otwarcia, na palcach jednej ręki można policzyć imprezy, które tam się odbyły. Dlatego też, mimo mieszanych uczuć co do wartości artystycznej obydwu zespołów które wczoraj pojawiły się na scenie, ochoczo podążałem w stronę tego wspaniałego obiektu.
Pierwszy na scenie pojawił się support w postaci zespołu Fall Out Boy. Czterech beztroskich amerykańskich „chłopców” po trzydziestce, którzy poczęstowali publiczność solidną , energetyczną dawką melodyjnego punk-rocka, nie oczarowali mnie może kompozycjami i samą muzyką, ale bardzo podobała mi się energia i podejście muzyków do występu. Na scenie zabrzmiało kilka hitów znanych z radia i złapałem się na tym, że po chwili zacząłem pod nosem nucić teksty piosenek, które słyszę jedynie w samochodzie w drodze do pracy. To się nazywa robić przeboje!
Po krótkiej przerwie, którą technicy wykorzystali na zmianę instalacji na scenie i przygotowaniu jej pod występ gwiazdy wieczoru, a którą ja wykorzystałem na ochłodzenie się kilkoma piwami, pojawił się zespół Linkin Park.
Zespół powstał w 1996 roku w Kalifornii i od początku swojego istnienia postawił na mieszankę stylów muzycznych, co zaowocowało stworzeniem nowego i świeżego jak na owe czasy brzmienia. Panowie łączyli mocne, gitarowe riffy z rapowanymi i krzyczanymi wokalami. Mieszali chwytliwe melodie z „połamanymi” rytmami perkusyjnymi. Wszystko dodatkowo okraszone soczystą i potężną elektroniką. Tak właśnie narodził się styl zespołu, który z czystym sumieniem trzeba przyznać, jest do dnia dzisiejszego jednym z najlepiej rozpoznawalnych na świecie.
Wracając do samego koncertu, trzeba przyznać, że Chester Bennington wraz z kolegami wiedzą co robią. Pod względem muzycznym, wizualnym i kontaktu z publicznością stanęli na wysokości zadania. Wiele razy widziałem tak zwane większe „gwiazdy”, które podchodziły do występów dużo mniej profesjonalnie i z większym dystansem do fanów. Tutaj wszystko było na swoim miejscu. Muzycy zagrali dobry, rockowy koncert, nie zanudzili a nawet zostawili pewien niedosyt (moim zdaniem najistotniejsze uczucie po występie). Ludzie zgromadzeni na stadionie byli zahipnotyzowani, muzycy czerpali przyjemność z tego co robią a ja usłyszałem mój ulubiony kawałek – Faint. Wszyscy byli więc zadowoleni, wieczór wpiszę do swojego pamiętnika jako „bardzo udany”. Czekam na więcej, jeśli chodzi o koncerty na wrocławskim stadionie.